top of page
MARY5355-1-3-13_edited.jpg

HISTORIA KATERYNY

Do Gdańska przyjechała z synem. W domu zostali rodzice, krewni i pies.

Jakie miałaś plany na 24.02?

24.02 znajdowałam się w Kurachowem, to jest w obwodzie donieckim, pracowałam. Kiedy wracałam do domu słyszałam jakieś strzały, ale były daleko, więc nie zwróciłam na nie uwagi. Planowaliśmy z mężem pojechać na urlop, więc w drodze umiawałam się turoperatorem o wycieczce. Kładliśmy się z myślami o zbliżającym się wyjeździe.

 

Jak w rzeczywistości minął ten dzień i początek wojny?

O 4:51 usłyszałam eksplozję. Podskoczyłam od razu i pobiegłam do syna. Widok z naszych okien wychodzi na lotnisko. Zobaczyliśmy jeszcze kilka kolejnych wybuchów. To było straszne. Zawołałam do siebie męża, bo nie rozumiałam, co się dzieje. Przez okno było widać duży pożar. Chwilę później zobaczyłam, jak leci rakieta, całą jej budowę. Nie rozumiałam, dokąd ona leci. Dobrze, że poleciała w inną stronę. Potem zaczęłam pakować plecak ewakuacyjny, apteczkę i zeszliśmy do piwnicy. Było tam za zimno, żeby siedzieć z dzieckiem, więc zaczęłam ją urządzać: przyniosłam dywany, grzejnik, coś do siedzenia, ubrania, jakieś jedzenie, a jeszcze łom i łopatę. Jeszcze po 2014 roku wiemy, że bez tego się nie da: jeśli nas zasypie, trzeba będzie się odkopywać. Cały czas wyła syrena, dwa razy uruchomił się system przeciwrakietowy. Kładliśmy się spać w ubraniach, a kiedy zaczynał się alarm, biegliśmy do ukrycia. Wszystko niby się zatrzymało. Niczego nie rozumieliśmy. Nie mogliśmy uwierzyć, że zaczęła się pełna inwazja.

 

Kiedy podjęliście decyzję wyjechać z Ukrainy?

Mój mąż był wolontariuszem na dworcu kolejowym, pomagał przy przydzielaniu ludzi do wsiadania do pociągów ewakuacyjnych. Ja i moja kuma też byłyśmy wolontariuszkami, pomagałyśmy z ubraniami. Później często zaczęło nadlatywać do Kramatorska. Na podstawie doświadczeń z poprzednich lat zrozumieliśmy, że pora wyjeżdżać. Mam krewnych w Polsce, więc wiedziałam dokąd mam jechać.

 

Jak minęła podróż ewakuacyjna?

Zaczęliśmy wyjeżdżać 6.03. Pociągi były przepełnione. Nikt nie był uprzywilejowany, każdy czekał na swoją kolej. Ale pociąg nie przyjechał, bo trafił pod ostrzał. Zajęliśmy miejsca w kolejce, które trzymały dla nas nasze matki, a sami poszliśmy do domu, żeby się przespać. Następnego dnia udało się wyjechać. W jednym przedziale pociągu było po 10 osób. W przejściach siedzieli ludzie z dziećmi i leżeli na podłodze. W drodze złapała nas syrena i staliśmy w środku pola. Powiedzieli nam, że trwają ostrzały i nie wolno jechać. To czego wtedy baliśmy się najbardziej -  jechać. Przerażające było utknąć w polu z dzieckiem w środku nocy bez rozumienia co robić i dokąd biec. 8.03 przyjechaliśmy do Lwowa, gdzie dostaliśmy schronienie w centrum dla uchodźców. Myśleliśmy najpierw, że zostaniemy na zachodzie kraju, ale zanim tam przyjechaliśmy, uświadomiłam, że trzeba jechać dalej. Ponieważ możemy wydać wszystkie pieniądze i nie było wiadomo, jak dalej żyć, bo zostaliśmy bez pracy. Zaczęliśmy szukać sposobów, jak się dostać do Polski. Pomogli nam wolontariusze. Na granicy spędziliśmy 2 godziny. W ogóle nie rozumiałam, co się ze mną dzieje i czemu. Pociągiem dotarliśmy do Warszawy. Było mi tam ciężko. Stałam na dworcu, w koło nikt nie mówił ani po ukraińsku, ani po rosyjsku. Nie rozumiałam dokąd mam iść i do którego pociągu mam wsiąść. Stałam jak zamurowana. Nie wolno mi było się rozklejać, bo miałam dziecko przy sobie. Po prostu stałam i płakałam. Podeszła do mnie kobieta, Polka. Zapytała, czy jestem z Ukrainy, odpowiedziałam, że tak i że nie wiem dokąd pójść. Okazało się, że jechałyśmy jednym pociągiem. Ona wzięła mnie za rękę i zawiozła do Gdańska.

 

Co zabrałaś ze sobą do walizki?

W pierwszej kolejności zabrałam album ze zdjęciami, opaski Jeliseja z porodówki oraz listy, które kiedyś z mężem pisaliśmy do siebie. Oczywiście były tam dokumenty i jakieś ubrania. Ale tamte rzeczy były dla mnie bardzo ważne.

 

Jak minęła Twoja adaptacja w Gdańsku?

Tutaj jest komfortowo i są bardzo przyjaźni ludzie. Myślę, że w całej Polsce tak jest. Było dla mnie niezwykłe, że światła na ulicy nie były wyłączone, nie było syren. Ogólnie nie pamiętam prawie nic z tamtych dni, pewnie przez stres. Jednego razu w sklepie mój syn poprosił zabawkę, na którą mnie nie było stać. Jakaś starsza kobieta to zobaczyła i przy samej kasie dała mi na nią pieniądze i na dodatek poczęstowała Jeliseja ciastkami. Znowu się rozpłakałam. Wyprawy na place zabaw były dla mnie bardzo stresujące. Syn próbował się bawić z innymi dziećmi, rozmawiać. Pewnie, i one z nim też, ale nie rozumiały się, bo nie znały języka. A więc przez jakiś czas je omijałam. Nasza sąsiadka, kiedy się dowiedziała, że jesteśmy z Ukrainy, przyniosła na dzień dziecka ubranka i zabawki dla Jeliseja. To było bardzo miłe. 

 

Jak Ci się układał kontakt z Polakami?

Jestem bardzo wdzięczna wszystkim, któ pomógł mi oraz innym Ukraińcom. Jestem wdzięczna wszystkim Polakom, których poznałam i tym, których nie znam, bo bardzo mocno nas wspierają. Oni wszyscy są tacy otwarci i życzliwi.

 

Czym się zajmowałaś przed 24.02?

Jestem przedstawicielem medycznym w jednej korporacji. Marzyłam tam pracować i wiele musiałam przejść, żeby tam się dostać. Praca była dla mnie drugą rodziną.

 

Czym się teraz zajmujesz?
Teraz poszłam pracować do McDonalda. Trzeba za coś żyć, układać swoje życie. Okazało się to dosyć ciężką pracą. Obecnie wróciłam ponownie w 2014 rok, kiedy zaczynałam swoją drogę.

 

Budujesz jakieś plany teraz?

Nie mogę teraz nic planować. Owszem, jest tutaj wygodnie, ale wewnętrznie wróciłam w 2014 rok, do tej nieokreśloności i niepewności.

 

Co Cię teraz cieszy i motywuje do działania?

Obecnie znowu szukam siebie, bo wypaliłam się po tych wydarzeniach. Czuję się jak puste naczynie. Mój syn Jelisej motywuje mnie do dalszego działania. A także projekt «YA TAKA CМІЛИВА» dodaje ducha.

 

Co się zmieniło w Twoim postrzeganiu świata po rozpoczęciu pełnej inwazji?

Zaostrzyło się  moje poczucie patriotyzmu. Przez całe życie doceniałam nasz kraj i pokój.  

bottom of page