top of page
MARY7839-1-11_edited.jpg

HISTORIA ELENY

Przyjechała do Gdańska z córką, syn i trzema wnukami. W domu zostali rodzice, krewni i kot Rudolf.

Jakie miałaś plany na 24.02?

Miałam mieć zwykły dzień. Miałam wstać rano i zajmować się swoimi codziennymi domowymi sprawami. 

 

Jak ten dzień minął w rzeczywistości?

Ten dzień był wypełniony lękiem. Wydawało mi się, że to jest jakaś pomyłka, to nie może być prawdziwe. Strach, zmartwienie i niepewność - te trzy emocje wypełniły tamten dzień. Obudziliśmy się o 6 rano, bo mam małe dzieci. Otworzyłam wiadomości i przeczytałam coś takiego (red. zaczęła się pełna inwazja rosji na Ukrainę) w wiadomościach. Obudziłam swoją córkę i opowiedziałam, co się dzieje w naszym kraju. Przez cały dzień sprawdzałyśmy wiadomości i się martwiłyśmy.

 

Jak minął początek wojny?

Uprzedzili nas, żeby na poważnie traktować alarmy powietrzne. Dlatego przez cały czas schodziliśmy do schronu. Byliśmy tym bardzo zmęczeni. W około 4 dniu nie chciało mi się już nigdzie iść. Powiedziałam: “Niech sobie te syreny będą, niech będzie sobie co chce, jestem zmęczona tym bieganiem. Nic nie chcę słyszeć i nijak nie chcę reagować”. Jeszcze przypominam sobie jeden poranek, kiedy wstałam, a córka czuła się źle przez ataki paniki. Miała mdłości i zaczęła tracić na wadze. Zobaczyłam w jej oczach strach, powiedziała mi: ”Mamo, ja tak dłużej nie wytrzymam”. To był sygnał, że trzeba coś robić. Widziałam, że moje dzieci nie są gotowe tak żyć. Nikt nie jest gotów. Żadne dziecko i żaden człowiek nie jest gotów.

 

Kiedy podjęłaś decyzję o wyjeździe?

Przypadkowo. Rozmawiałam z przyjaciółką i zapytałam o możliwości wyjazdu. Ona powiedziała, że w kościele, do którego chodzi mogą z tym pomóc. Powiedziałam sobie najpierw, że się zastanowię i zdecyduję sama. Później weszłam do pokoju, popatrzyłam na dzieci i opowiedziałam Iwance o takiej możliwości. Ona od razu powiedziała, że trzeba jechać.

 

Jak minęła podróż ewakuacyjna?

Zrozumiałam, że czasami, zamiast się zastanawiać, trzeba po prostu działać. A więc, szybko się spakowaliśmy i wyruszyliśmy. Poszliśmy do kościoła, wsiedliśmy do autobusów i nas odwieźli na granicę. Byłam zaskoczona moimi dziećmi: zdarza im się kłócić ze sobą, ale kiedy wyruszyliśmy w drogę, okazali się być bardzo zjednoczone. Widziałam je takie po raz pierwszy. W drodze nikt nie płakał i nie narzekał, że jest zmęczony, chcę pić albo do toalety. Przy granicy wysadzono nas z autobusu i staliśmy w kolejce przez 4 godziny. Mżawiło, byliśmy głodni. Ludzie pomagali sobie nawzajem: ktoś dzielił się jabłkami,  kogoś częstowali bułkami, kogoś kanapkami. Było zjednoczenie i nie miała miejsca obojętność. Wszyscy byli dla siebie dobrzy. 

 

Co czułaś przekraczając granicę?

Nie byłam nigdy wcześniej za granicą. Jestem człowiekiem nie lubiącym zmian, nigdy nie myślałam, że zerwę się ze swojego miejsca i się przeprowadzę. Nawet będąc na urlopie już po 2 dniach czuję się nieswojo. Dlatego czułam tremę. Tak bardzo się denerwowałam, aż się bałam, że serce mi wyskoczy. Po prostu chciało mi się płakać. 

 

Jak trafiłaś do Gdańska?

Przeszliśmy granicę i nas powitały “anioły w kamizelkach” - wolontariusze. Posadzili do samochodu i odwieźli do tymczasowego punktu pobytu dla uchodźców. Dostaliśmy tam jedzenie, gorącą herbatę, zaproponowano nam odpocząć, dzieci dostały zabawki. Byłam zaskoczona, że kiedy tam trafiliśmy, żadne z dzieci nie powiedziało, że mu się tutaj nie podoba. Poczucie bezpieczeństwa się składa z małych okruchów: ktoś pomógł donieść walizkę, ktoś poczęstował herbatą, a ktoś dał dzieciom kanapki. Człowiek nie pamięta dokładnie kto to zrobił, ale pamięta te uczucia. 

Moja koleżanka mieszka pod Wrocławiem, dlatego pojechaliśmy tam. Będąc w drodze czułam, że to nie jest ten punkt, do którego mamy dotrzeć. Powiedziałam dzieciom, że jedziemy do Wrocławia, a dalej się zastanowimy. Od razu po przybyciu do miasta znalazłam wolontariusza, który pomógł i opowiedział dokąd mamy iść. Dostałam numery telefonów, żeby znaleźć mieszkanie. Było to trudne, ponieważ byliśmy w 6 osób i nie byłam pewna tego, co nam proponowano. Przypomniała mi się jeszcze jedna moja koleżanka z Polski. Zadzwoniłam do niej, obiecała pomóc, ale trzeba było przyjechać do Gdańska. Tak się to wydarzyło. Ona odebrała nas z dworca i odwiozła na Dolną Bramę. Pamiętam kiedy tam weszliśmy, to dzieci się ulokowały na kanapach, które tam były i usnęły. Malucha wysłali do pokoju dla dzieci. Pracownicy załatwili wszystko, żebyśmy nie byli głodni i mogli odpocząć. Do tej pory mieszkamy w znalezionym przez nich mieszkaniu.

 

Jak minęła adaptacja?

Myślałam, że śnię i nad ranem obudzę się u siebie w domu. Robiliśmy wszystko, żeby dzieci czuły się komfortowo i nie czuły się obco. W dużej mierze żeby to przypominało dla nich wakacje. Jak tylko pojawiła się możliwość, od razu zapisaliśmy dzieci do szkoły, gdzie zostały bardzo serdecznie powitane. 

 

Jak Ci się układał kontakt z Polakami?

Dobrze. Są dla mnie, jak krewni, nie czuję się obca wśród nich. Bardzo mili i otwarci ludzie. Starsi ludzie dowiedziawszy się, że jestem Ukrainką, brali mnie za rękę i ze współczuciem mówili: “Jesteśmy z wami”. Chcę podziękować wszystkim, kto pomaga nam, ukraińskim matkom, kto wciąż pozostawia otwarte swoje serce i swój dom, poświęca swój czas, żeby nas wspierać. Obecne wydarzenia nie tylko sprawiły, że jesteśmy silniejsi, one odkryły dla świata Ukraińców. Świat nie patrząc na swoje własne problemy, jest gotów nas przyjąć i nam pomóc. Szczególne podziękowania dla szkoły nr 77 w Gdańsku. Kiedy rodzice innych dzieci się dowiedzieli, że jesteśmy z Ukrainy, to zebrali dla nas prezenty i niezbędne rzeczy. Rodzice obcych dzieci przyjęli nasze dzieci, jako swoje. Dla mnie jako matki wyraża to więcej, niż słowa.  To świadczy o ogromnym sercu całego państwa.

 

Czym się zajmowałaś przed 24.02?

Zajmowałam się dziećmi - swoimi i obcymi. Byłam opiekunką i uczyłam w niedzielnej szkole.

Dzieci nadają sens mojemu życiu.

 

Jakie miałaś plany na tę wiosnę?

Miałam sukienki, które chciałam nosić. Planowałam przygotowania do dziecięcego święta w niedzielnej szkole. Planowaliśmy niewielką podróż po naszym obwodzie. Były to zwykłe plany, którymi było wypełnione nasze życie.

 

Czy masz obecnie jakieś plany?

Chciałabym otworzyć własną agencję opiekunek, które pomagałyby ukraińskim kobietom się urządzić w nowym miejscu, chodzić do pracy. Tym samym pomagać im wspierać swoje rodziny. 

 

Co się zmieniło w Twoim postrzeganiu świata po rozpoczęciu pełnej inwazji?

Pewne rzeczy, które były ważne przed 24.02, przestały takimi być. Uświadomiłam sobie, że dla życia wystarczy jedna walizka. Żałuję, że często doceniałam nie tych ludzi. Żałuję, że nie podziękowałam niektórym ludziom za pomoc i wsparcie. Żałuję również, że dla niektórych ludzi na marnie poświęciłam swój czas i zasoby.

bottom of page